Stara ma rację, nigdy do końca nie uwierzyłam, że jestem w tym domu uwięziona, nieważne ile razy by mi to powtarzała. Myślałam, że kiedyś będę mogła stąd odejść, że tak jak wszyscy wyjadę z tej zasranej wioski. Nie było w niej już nikogo w moim wieku kto mógł wyjechał do Madrytu a kto nie do Cuenki niektórzy na studia inni do pracy w Mercadonie Zarze gdzie tylko się dało byle tu nie zostać, bo zostawali tylko starzy ludzie, na wpół martwi. Tak mi się zdawało, ale zobaczyłam, że stara miała rację, że kobiety z tej rodziny wyjeżdżają tylko wtedy, gdy ktoś je zabierze; ja, gdy wsadzili mnie do więzienia, a moja matka, gdy ją zniknęli.
Zatrzymałam się na tym, że zobaczyłam matkę w drzwiach. Nie odezwała się do mnie ani na mnie nie spojrzała, patrzyła, ale jakby zamiast na mnie, patrzyła przeze mnie. Poruszyła się, jakby chciała wejść do środka, i odsunęłam się na bok. Wkroczyła w ciemność przedpokoju. Szła powoli, jakby nie chciała narobić hałasu, żeby nikogo nie zbudzić. Minęła mnie i skierowała się na schody. Kiedy się odwróciła, pukiel jej długich ciemnych włosów musnął moje ramię, a po plecach przebiegł mi dreszcz, jakby to było ostrzeżenie, a raczej potwierdzenie. Wiedziałam, że to moja matka, ale wiedziałam również, że przybywa z miejsca, w którym nie ma to znaczenia.
Stara przyglądała nam się ze szczytu schodów. Milczała, podobnie jak dom. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na mnie, że skoczy z samej góry jak wielki pająk, ale tego nie zrobiła. Wpatrywała się tylko we mnie, jak zawsze, próbując wyciągnąć mi z głowy jedne myśli i zastąpić je innymi. Czasem jej się to udawało, słyszałam, jak grzebie w moim mózgu, brrdumbrrdambrrdum, i nagle zaczynałam myśleć o rzeczach, które nigdy wcześniej nie przyszłyby mi do głowy. Teraz już tego nie robi, odkąd się to wydarzyło i się nawzajem zrozumiałyśmy, już tego nie robi.
Matka podeszła do schodów i zaczęła się po nich wspinać. Stara oderwała ode mnie wzrok i skierowała go na nią, ale jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, wyglądała jak jeden z tych olbrzymich, błyszczących pająków, które polują na komary obok żarówki na patiu i siedzą nieruchomo, aż się na nie rzucą i je pożrą. Powrót mojej matki wcale jej nie zaskoczył. Być może ona również widziała, jak błąka się po drodze, a może powiedziała jej to święta, tak jak powiedziała jej, kto ją zabrał, lub wskazała miejsce, gdzie ślad po niej na zawsze zaginął. Możliwe, że stara widziała już w swoim życiu tyle zepsucia, że nie zaskoczył jej widok własnej córki wyłaniającej się z mroku.
Gdy dotarła na szczyt schodów, minęła starą i weszła do pokoju. Otrząsnęłam się i ruszyłam za nią tak szybko, jak mogłam. Dom był pogrążony w ciszy, wyczekujący. Stara ma rację, kiedy mówi, że to pułapka, przypomina sidła, które myśliwi, ten suczy pomiot, zastawiają w górach i o nich zapominają, i leżą tak latami ukryte w krzakach, czekając na tę chwilę, kiedy będą mogły się zatrzasnąć.
Weszłam do pokoju i zobaczyłam, jak matka stoi nieruchomo przed szafą. Drewno zaskrzypiało i mebel przesunął się o kilka centymetrów do przodu, niespokojny i zagubiony. Weszła do środka, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, i drzwi zamknęły się z hukiem. Otworzyłam szafę, ale w środku znalazłam jedynie bluzki i spódnice babki przesiąknięte zapachem naftaliny. Nie martw się, nigdzie nie poszła, powiedziała stara tuż za moimi plecami.
Zaczęłam grzebać w szafie, bardziej z frustracji niż z przekonania, kiedy z dołu dobiegły dwa głuche uderzenia. Ktoś pukał do drzwi. Poczułam skręt kiszek, a serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, jak koń, który zrywa się do ucieczki. To był ten sam sposób pukania. Czekałam, aż stara otworzy, bo zdążyła zejść, kiedy ja byłam zajęta otwieraniem i zamykaniem szuflad, jakbym miała znaleźć twarz matki spoglądającą na mnie z dna którejś z nich, ale usłyszałam, jak woła koty na patiu z tyłu domu, zbiegłam więc po schodach i zatrzymałam się przed drzwiami. Wiedziałam, że to ona, jeszcze zanim je otworzyłam.
Powtórzyła te same ruchy, jeden po drugim. Przeszła przez drzwi, nie patrząc na mnie, wspięła się po schodach, po czym weszła do pokoju, otworzyła szafę i zniknęła w jej wnętrzu. Tym razem za nią nie poszłam, bo zamarłam na dole jak jakaś kretynka. Usłyszałam skrzypienie drewna, pisk zawiasów i trzask zamykanych drzwi. Matka nigdy nie była niczym innym niż nastolatką ze starej fotografii albo przyrzeczeniem, które złożyła babka, nawet nie pustką, bo żeby była pustka musi być w czym zrobić dziurę ale teraz wracała jakby nigdy nie zniknęła albo jakby znikała każdego dnia i każdego dnia czułyśmy w środku to rozdarcie aż w końcu poczułam jak robi się we mnie dziurka dziurka dziurka.
Ocknęłam się, kiedy usłyszałam starą. Wróciła z patia i zaczęła się krzątać po kuchni. W domu panowała taka cisza, że można było usłyszeć, jak szura nogami z boku na bok i przeklina jeden z cieni, który mieszka w kuchennej szafce, za to, że próbował chwycić kosmyk jej włosów. Ukatrupiłabym cię, gdybyś jeszcze nie był martwy, mówiła stara, ale na nic się to nie zdało, bo czy możesz zagrozić cieniowi, który przypełznął aż tutaj z nie wiadomo jakiego piekła. Po chwili stara objawiła się w korytarzu. Minęła mnie i wyszła na zewnątrz przez drzwi, które zostawiłam otwarte, bo moje ciało od dłuższej chwili już mnie nie słuchało, kuląc się ze strachu. Z kieszeni spódnicy wyjęła różaniec i powiesiła na winorośli, która wspinała się po ścianie domu.
Rozwścieczyło mnie to, bo zrozumiałam, że stara musiała o czymś wiedzieć, że coś ukrywała, i ukrywała to przez lata. To, żeby sobie poszła?, zapytałam pełna jadu, jaki w sobie miałam, marząc, by dała mi jakiś powód, żebym mogła na nią naskoczyć, rzucić się na nią jak olbrzymi owad. Przecież wiesz, że nie da się ich przegonić, ale przynajmniej nie będą nas nękać, powiedziała stara, po czym weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi. Chwyciłam ją za ramię, czułam, że skręciło mi flaki, a ta dziurka w środku zdążyła się już przemienić w zapadlisko, w otwór studni. Co ona tu robi? Dlaczego przyszła akurat teraz, po tylu latach? Nie przyszła teraz, odpowiedziała stara, usiłując się wyrwać. Zwolniłam uścisk i ruszyłam za nią do kuchni, a złość we mnie tylko wzbierała, wzbierała i już mi wyłaziła przez zaciśnięte zęby. Jak to nie przyszła teraz? Od skoku na starą i wbicia pazurów w tę jej szczurzą twarz powstrzymywało mnie tylko to, że musiałam usłyszeć jej odpowiedź, musiałam się dowiedzieć, co ukrywała. Jest tu od dawna, wróciła krótko po tym, jak ją zabrali.
Usiadłam przy stole i popchnęłam garnek, który stara dopiero co zdjęła z ognia, żeby go wyszorować i na nowo przygotowywać potrawkę. Część wywaru wylała się na ceratę, tworząc tłustą plamę, co sprawiło, że prawie zwymiotowałam. To dlaczego do tej pory jej nie widziałam?, zapytałam starą, a mój gniew zdążył już przemienić się w mdłości, a może w żal albo w jeszcze coś innego, w każdym razie nie miałam już ochoty jej podrapać. Nie wiem, dlaczego widzimy to, co widzimy, powiedziała, ani dlaczego czasami cienie tylko zamajaczą w kącie, a innym razem wyłażą zewsząd jak wściekłe robactwo, dlaczego czasami powodują u nas ciarki, a innym razem wykręcają nam wnętrzności. Stara zaczęła siorbać drewnianej łyżki i kropla potrawki spłynęła kącikiem jej ust, zostawiając oleisty ślad na brodzie; nie wyglądała już jak dostojny owad, tylko jak zwyczajna staruszka, która wzbudza współczucie, może nawet obrzydzenie, ale nie strach, na pewno nie strach.
Opuściłam kuchnię, weszłam po schodach do sypialni i położyłam się do łóżka. Stojąca po drugiej stronie pokoju szafa wydawała się spokojna, przestała się chwiać i skrzypieć. Matki już nie widziałam, ale ją czułam, jak ruch powietrza albo oddech tuż obok, jak mnie owiewa, a potem przepływa przez pokój i znika. Gdybym nasłuchiwała, mogłabym usłyszeć kroki na schodach, skrzypienie przekręcanej klamki, zgrzyt otwieranych zawiasów. Zamknęłam oczy i poczułam, że powietrze w pokoju gęstnieje. Poczułam też, że brzeg łóżka jest lekko pochylony, jakby ktoś na nim w tym miejscu usiadł i zapadło się pod jego ciężarem. Otworzyłam oczy i natychmiast usiadłam, szukając wzrokiem matki, ale udało mi się dostrzec jedynie czarne włosy, jak znikają pod łóżkiem.
Kiedy byłam mała, wiele razy dawałam się nabrać na te sztuczki. Zwabiały mnie do siebie wesołymi piosenkami, a ja podnosiłam narzutę i podążałam za nimi, wracałam dopiero po kilku godzinach cała podrapana, w pozaciąganym ubraniu, bardzo przestraszona, ale nie wiedziałam, co się stało, bo nic nie pamiętałam. Teraz widziałam, że to nie moja matka usiadła na łóżku, nie ona się pod nie wślizgnęła. Matka nie wróciła, by się mną opiekować, czuwać nade mną w nocy, żeby głaskać mnie po włosach, gdy spałam. Nawet nie chciała mnie mieć, była tylko gówniarą, która zaszła w ciążę z kim nie powinna i urodziła dziecko, którego nie chciała. To nie matkę zobaczyłam, ale to, co z niej zostało po tym, co jej zrobili, jak ją zabrali.
Kiedy się zbudziłam, w pokoju panował półmrok. Stara musiała zaciągnąć zasłony, gdy spałam. Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, ale moja poduszka była cała mokra od potu, a żołądek skurczył się z głodu. Powietrze w sypialni nadal było gęste i ciężkie, jak w piwnicy albo jak w pomieszczeniu, które przez długi czas pozostawało zamknięte i nagle ktoś je otworzył, wszystkie rzeczy są na swoim miejscu, ale to nie są już rzeczy, tylko ich cienie.