Mnie to wyglądało na talk (str. 22-26)
Lotnisko Punta Raisi, 24 maja 1986 roku, poranek. W hali odlotów wśród pasażerów czekających na lot do Rzymu jest pewna kobieta. „Dość wysoka, przykuwająca wzrok, o mocnych, choć niebrzydkich rysach, z falującą burzą kasztanowych włosów opadających na ramiona” – opisuje ją dziennikarka Marina Pino. „Ma na sobie krzykliwą garsonkę w kolorze brudnej bieli w duże, fioletowe i żółte kwiaty, spódnica jest wąska, żakiet rozpięty, odsłaniając koronkową bluzkę. Przechadza się tam i z powrotem, machając torebką, żując gumę z otwartymi ustami, chcąc nie chcąc sprawiając wrażenie pewnej siebie”. Nie wie, że śledzi ją sześć par oczu.
Nazywa się Vincenza C., ma czterdzieści lat, jest matką ośmiorga dzieci. Mieszka z mężem Ignaziem i resztą rodziny w mieszkaniu komunalnym przy piazza Torrelunga, między dzielnicami Sperone a Brancaccio, we wschodniej części miasta, okolicy rozbudowującej się w sposób nieuporządkowany i chaotyczny: stara i nowa bieda, dawne mafijne osiedla zawsze podążające z duchem czasu. Vincenza jest gospodynią domową, Ignazio jest półinwalidą, kiedy może, pracuje jako budowlaniec. Krótko mówiąc, dwoje biedaków. Jednak tego poranka Vincenza ma w kieszeni bilet do Nowego Jorku z przesiadką w Rzymie. Z szybkiej weryfikacji wynika, że była już w Stanach Zjednoczonych trzy miesiące wcześniej – ośmiodniowy pobyt w hotelu Sheraton.
Nie ma się co dziwić, że zwyczajna palermianka leci do Ameryki. W Stanach każdy ma krewnych, nierzadko gotowych zapłacić za podróż bliskim, którzy zostali na Sycylii w swoim bagnie pełnym trudności i potrzeb. Przez wiele lat, jeszcze zanim pojawiły się tanie linie lotnicze, istniało bezpośrednie połączenie Palermo–Nowy Jork– Palermo i samoloty prawie zawsze były pełne. Vincenza zostawia za sobą zapach perfum Trussardi wąchanych przez psy wykrywające narkotyki, trzymane na smyczy przez celników. Lot został wywołany po raz drugi. Niedługo rozpocznie się wejście na pokład. Mężczyzna podchodzi do Vincenzy, uprzejmie odsuwa ją od pozostałych pasażerów: „Proszę ze mną, proszę pani”.
Znajdują przy niej, ściśnięte w talii pasem wyszczuplającym, dwa i pół kilograma heroiny. W kieszeni sto pięćdziesiąt dolarów. W bagażu ubranie na zmianę, para butów, kapcie, bielizna: wszystko, co potrzebne na krótki weekend. Zostaje aresztowana. Ktoś puścił parę z ust, podejrzewa to także Vincenza. „To był donos, bez dwóch zdań. Byli zbyt pewni siebie. Przeszłam już wszystkie kontrole, policjanci i psy nie wyczuli niczego dziwnego, wszystko przebiegło sprawnie” – opowie później Marinie Pino. „Lot do Rzymu został wywołany, miałam bilet w ręku. Podchodzi do mnie jeden i mówi: »Policja, pani pozwoli«. Od razu wszystko pojęłam: żegnaj, Ameryko”.
Vincenza nie pochodzi z mafijnej rodziny. Jest niekarana. Aby zrozumieć, dlaczego matka ośmiorga dzieci dała się przekonać do zostania narkotykowym mułem, trzeba przypomnieć, czym było Palermo w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych: jedną z narkotykowych stolic świata. Miastem, w którym dziesiątki tajnych laboratoriów rafinowało heroinę, miejscem wyładunku całych ton morfiny w stanie czystym trafiającej tu z Dalekiego Wschodu oraz wyrzutnią dla ton heroiny kierowanej do reszty świata zachodniego, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi.
Dziennikarz i pisarz Piero Melati doskonale wyjaśnia to w swojej antyretorycznej książce La notte della civetta [Noc puszczyka]. Opisuje, jak pod koniec lat siedemdziesiątych zniszczono klany marsylskie, które do tej pory rafinowały narkotyki, jak szefowie Cosa Nostry rzucili się na nowy biznes, jak mafiosi nauczyli się zasad chemii stosowanej, jak zamienili stare kanały kontrabandy papierosów w znacznie bardziej dochodowy międzynarodowy przemyt narkotyków. A co robi Palermo? Milczy i tyje dzięki narkopieniądzom.
„Setki, tysiące rodzin również odkryło, że mają krewnego, wuja, przyjaciela, który może im dostarczyć tę »mannę z nieba«, by pełnili funkcję pośredników. Porzucali swoje sklepy, szewskie nory, tawerny z rozcieńczonym winem, sklepiki z błyskotkami, stragany rybne na targu, zaopatrywali się w wagi, proszek, plastikowe torebki i zabierali się do wielkiego biznesu” – pisze Melati. „Obojętność i milczenie Palermo gwarantowała rzeka pieniędzy, która płynęła dookoła i ożywiała wszelką działalność”.
Umierali chłopcy. Umierały dziewczyny. Umierali narkomani, którzy czołgali się po kolejną dawkę. Umierali w pobliżu narkotargu Villa Sperlinga (przemianowanej gorzko na Villa Siringa, Strzykawka) w nowej i eleganckiej części Palermo, pełnej przestronnych i dyskretnych apartamentów (w jednym z nich, pośród zieleni otaczającej willę, mieszkał Leonardo Sciascia). Młodzi ludzie z Palermo byli wykorzystywani do testowania towaru, tworzenia rynku wewnętrznego, który można było eksploatować, kiedy transport poza Europę stał się skomplikowany i trudny. Narkotyki bogaciły Palermo, choć zabijały jego dzieci. „Wszyscy przywykli do korupcji – zauważa Melati – zarówno narkomani, jak i policjanci, biedne rodziny rozprowadzające towar i klasa średnia, która gromadziła narkokapitał”.
W mieście, gdzie Masino Spadaro, szmugler z Kalsy, który zajął się przemytem narkotyków, mógł się chwalić, że jest Agnellim z Palermo („Dzięki mnie dwadzieścia tysięcy rodzin zarabia na życie” – mawiał), co mogła zrobić Vincenza z piazza Torrelunga? Szukać wymówek, poruszać kwestie etyczne, znaleźć odnowioną moralność? To skrupuły bogaczy. Kiedy więc zaproponowano jej lot do Nowego Jorku z pasem wyszczuplającym wypchanym narkotykami w zamian za piętnaście milionów lirów plus opłaconą podróż i zakwaterowanie – zgodziła się.
Podobnie jak Vincenza, na taki wyjazd zgodziło się wiele innych kobiet. Niekarane gospodynie domowe z ubogich dzielnic historycznego centrum albo z blokowisk na peryferiach opuszczały Palermo obładowane heroiną, często wracały wypchane dolarami, zapłatą za towar. Mogły zarobić nawet dwadzieścia pięć milionów lirów.
„Dla baronów narkotykowych największym obiektem pożądania wydaje się dom. Zatem gdy tylko zaczynają napływać pieniądze z brudnych interesów, szaleństwo, powtarzające się u wszystkich mniej więcej w podobny sposób, polega na remoncie mieszkania” – podkreśla Pino. „Zachwyceni i podekscytowani reklamami, pierwsze wydatki z radością przeznaczają na kuchnię w stylu amerykańskim, na odnowienie elewacji i nowe drzwi, na wyłożenie ścian i podłóg płytkami, na błyszczącą mosiądzem łazienkę, na skórzaną kanapę i fotele w salonie, na sprzęt stereo za dwa miliony, na piekarnik na podczerwień, na robota kuchennego z wszelkimi akcesoriami. Dom przede wszystkim, a jednocześnie samochód, ale nie pierwszy lepszy, tylko raczej potężny, przykuwający wzrok turbo metalik”.
Na początku lat osiemdziesiątych po Palermo niespodziewanie rozpłynęło się bogactwo. Podejrzane, ale pokazywane. Tyczy się to klasy robotniczej, ale także świata innych zawodów: maszyna pompująca pieniądze z heroiny pozwala sprzedawać biżuterię, kuchnie Salvarani, jacuzzi, złote krany, luksusowe ubrania, auta o dużej mocy. W mieście, które ma jeden z najniższych dochodów na mieszkańca we Włoszech, gwałtownie rośnie konsumpcja dóbr luksusowych.
W dzielnicy Zen, jednym z najbardziej znanych miejsc handlu, wiele domów to sortownie. „Zen jest kobietą” – pisze Marina Pino. Tutaj sprzedażą kierują kobiety. Do tej pory trzymane z dala od interesów Cosa Nostry, wyemancypowały się na ścieżce przestępczej. Są pomocne, pracowite, nie wzbudzają podejrzeń. Przemykają niezauważone. Gospodynie domowe, bezrobotne, matki. A nawet babcie, jak Angela Russo, po mężu Coniglio – drobna, siwe włosy, świeża twarz, żywe oczy, dobiegająca osiemdziesiątki – która została oskarżona w procesie o handel narkotykami, natychmiast nazwanym procesem Babci Heroiny. Rozprawa ujawnia makbetowską tragedię: syn Salvino oskarża matkę, siostry, siostrzeńców i szwagrów. Dramatyczny taniec zarzutów i kontrzarzutów, ale także ofiar śmiertelnych między kolejnymi rozprawami.
Babcia Heroina jeździła pociągiem tam i z powrotem po całych Włoszech, obładowana narkotykami, ze starą walizką pełną towaru i w krzykliwym płaszczu w kratę, który w chwili dostawy pozwalał natychmiast ją zidentyfikować. Po aresztowaniu broniła się, jak mogła: „Heroina? A co to jest? Biały proszek? No to może to środek piorący”. Po pięcioletnim wyroku wyszła z więzienia prawie niewidoma i mając poważne kłopoty finansowe, z emeryturą w wysokości ośmiuset tysięcy lirów wypłacaną co dwa miesiące.
„Brudne interesy zawsze wiążą się z bardzo wysoką i bolesną ceną, którą wcześniej czy później wszystkie płacą: śmiercią, odsiadką, dziećmi uzależnionymi od narkotyków, a potem zburzeniem dotychczasowych wartości, tego, w co wierzyły i czego broniły ze swojej »kultury«” – stwierdza Pino. Szybkie bogactwo, jakie zapewnia heroina, zmienia rodzinne relacje, począwszy od wierności małżeńskiej. Jak wynika ze śledztw, przed wyjazdem do Ameryki niektóre kobiety przewożące narkotyki zgadzały się, i to bez żadnych obiekcji, zapłacić seksualne myto. Dogmat o wierności małżeńskiej kobiet zniknął, o ile w ogóle istniał. Podobnie dzieje się z dziećmi: wykorzystywane i szybko wprowadzane w świat handlu narkotykami, stają się naturalnymi wspólnikami. „Ale jeśli chłopak się wkręci i sam zostanie narkomanem – pisze dalej Pino – wtedy staje się ciężarem, kimś, komu nie można ufać. To niemal ulga, kiedy znika, kiedy trafia do zakładu karnego dla młodocianych Malaspina”.
Ale swojej retoryki trzyma się mocno nawet w obliczu wyroków, tego nagłego i dramatycznego przesunięcia roli kobiet heroiny w sycylijskiej rodzinie. I do diabła z moralnością. „Ośmioro dzieci, ośmioro. To, co zrobiłam, zrobiłam dla dzieci i z ogromnej potrzeby” – opowiada Vincenza w książce Le signore della droga [Przemytniczki] opublikowanej w 1988 roku przez palermiańskie kobiece wydawnictwo La Luna.
Kiedy zaproponowano mi tę usługę przewozu, akurat dostałam do zapłacenia milionowy rachunek za prąd. Cios, po którym nic by nam nie zostało. Pojawiła się ta szansa, osiem dni w Ameryce, tam i z powrotem, a potem piętnaście milionów. Skąd miałam wiedzieć, że to narkotyki? Mnie to wyglądało na talk. Sędzia pyta: „I dawali pani tyle milionów za przewiezienie talku?”. Ma rację, ale mnie nie obchodziło, czym są narkotyki. Musiałam wykonać usługę przewozu i koniec kropka.